Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Opinia. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Opinia. Pokaż wszystkie posty

poniedziałek, 14 listopada 2016

NeoNail: Lakiery hybrydowe I - swatches

Witam,

W ostatnim poście pisałam Wam o mojej przygodzie z hybrydami i zestawem startowym od NeoNail. Dziś przychodzę z prezentacją pierwszej partii lakierów hybrydowych od NeoNail jakie posiadam.

Niektóre z nich zakupiłam razem z zestawem startowym, a niektóre dokupiłam już później. Jedynym problemem jaki miałam przy zakupie tych lakierów to taki, że nie mogłam zdecydować się na kolor jaki chce kupić a nalepki na lakierach i brak swatch'y na stronie wcale nie pomagały.

W mojej małej kolekcji posiadam już kilka różnych odcieni i mogę Wam powiedzieć, że już zamówiłam kolejne, które przedstawię niebawem w kolejnym poście.


Skupmy się zatem na tym co posiadam :)


Pierwszym kolorem jaki posiadam to przepiękny odcień nude o wdzięcznej nazwie Natural Beauty, jest to idealny odcień nude, który wygląda bardzo pięknie na paznokciach i zdecydowanie będzie pasował idealnie do każdej kreacji.


Kolejny kolor to Light Peach - to jeden z moich ulubionych kolorów. Jest to bardzo ładny jasny brzoskwiniowy z nutką różu. Bardzo ładnie prezentuje się na krótkich paznokciach, ale równie atrakcyjnie będzie wyglądał na długich paznokciach. Planuję sprawdzić jak będzie prezentował się w połączeniu z efektem chromu :)


Pozostając mniej więcej w tej samej tonacji kolejny kolor to Peach Rose - ten kolor to czysta pastelowa brzoskwinia, więc nazwa przyznam szczerze jest bardzo myląca :)


Perfect Milk to bardzo ładny kolor ale muszę przyznać, że tym razem nazwa i kolor jaki został zaprezentowany na stronie zmylił mnie totalnie. Szukałam odcienia delikatnego, mlecznego, pół transparentnego w tonacji bieli a ten kolor mimo tego, że jest bardzo ładny nie jest taki jakiego szukałam. To mleczny kolor w tonacji różowej z nieco większym kryciem niż oczekiwałam.


Kolejnym kolorem jest Summer Mint - to piękny miętowy kolor o bardzo dobrym kryciu. Świetnie sprawdzi się na okres wiosenny i letni. Bardzo ładnie będzie prezentował się w połączeniem z bielą oraz złotem.


I ostatni z kolorów to Lady Ferrari, który dołączony był do zestawu startowego. Kompletnie nie mój odcień czerwieni. Jest to bardzo żywa, jasna czerwień w której ja zdecydowanie się nie odnajduję. Jeśli chodzi o czerwienie, zdecydowanie preferuje ciemne jej tonacje, wręcz wpadające w czerń, głębokie, które perfekcyjnie sprawdzą się na każdą okazję a w okresie jesiennym oraz zimowym będą perfekcyjnym wyborem.

Poniżej chciałam powiedzieć Wam kilka słów dotyczących samych lakierów. Nie mam zbyt wielkiego doświadczenia oraz porównania z innymi markami hybryd bo w swojej szufladzie znajdziecie tylko kilka Semilac, ale jak na mój gust lakiery NeoNail są bardzo dobre.

Mają bardzo dobra pigmentację i świetne krycie. NeoNail oferuje również bardzo dużą różnorodność kolorów oraz wykończeń, zaczynając od pół-transparentnych, kremowych, skończywszy na lakierach z drobinkami czy też magnetycznych, które dają przepiękny efekt na paznokciach.

Producent oferuje dwie pojemności lakierów, 6ml oraz 15ml. Mniejsza pojemność to koszt 27.90zł natomiast 15ml kosztuje 39,00zł.

Gęstość lakierów jest taka w sam raz, nie są za gęste dlatego dość łatwo się je nakłada, nie są również za rzadkie, dzięki czemu nie rozlewają się i nie ma obaw że zaleją nam skórki.

Ciekawą rzeczą jest zapach hybryd, który jest dość specyficzny i przypomina mi zapach farb do malowania. Wiem, że nie jest to może zbyt zachęcający zapach ale szybko się ulatnia i po utwardzeniu zupełnie go nie czuć.

Jak już wspomniałam na samym początku, zamówiłam kilka dodatkowych odcieni i muszę przyznać ze moja "miłość" do hybryd z każdym użyciem się pogłębia.

Dajcie znać jak jest u Was, czy tez połknęłyście bakcyla czy raczej nie?

Do następnego...

Dominika

NeoNail: Zestaw Starter Kit

Witam,

Już od bardzo długiego czasu nie było na moim blogu nic związanego z paznokciami oraz lakierami. Zapewne pamiętacie również moje wcześniejsze posty, w których pisałam o tym, że nie byłam zbytnio zadowolona z hybryd jakie miałam na swoich paznokciach.

Czy coś się zmieniło? Chyba śmiało mogę powiedzieć, że tak. Jakiś czas temu koleżanka zaporoponowała mi że pożyczy mi swój zestaw hybryd, zebym mogła sobie poprobować i może wtedy zmienie zdanie co do ich noszenia, trwalości itp.


Pomyślałam w sumie czemu nie? Nie będe ukrywać że chyba całe wieki zajeło mi bardzo dokładne przygotowanie mojej płytki paznokci, wycięcie skórek wygładzenie płytki a następnie delikatne jej zmatowienie, ale mogę Wam powiedzieć, że sam proces nakładania hybryd sprawił mi ogromną przyjemność. Świadomość tego, że sama jestem to w stanie zrobić, dokładnie tak jak ja chce. Poczułam się wtedy jak w salonie kosmetycznym :)

Tak mi się spodobał sam proces nakładania hybryd, że postanowiłam kupić sobie swój własny zestaw. Zaczełam przeglądać youtube oraz internet w poszukiwaniu wszystkich przydatnych informacji, który zestaw wybrać, jak z jakością lakierów, jakie są dostępne lampy itd.

Ponieważ opinie na temat NeoNail były bardzo przychylne i ogólnie design lampy bardzo mi się spodobał (wiem, że nie powinno być to wyznacznikiem inwestycji) wybrałam ich Starter Kit.

Cały zestaw kosztował mnie 199zl w promocji na stronie NeoNail, którą znajdziecie TUTAJ, dodatkowo zamówiła jeszcze kilka innch kolorów, ale o tym w kolejnym poście.

Co możemy znaleźć w zestawie? Tak naprawdę wszystko co jest niezbędne zarówno do nałożenia, jak również usunięcia lakieru hybrydowego.

Poniżej przedstawiam pełną listę produktów jakie przychodzą do nas w zestawie startowym:

  1. Biała lampa LED 9W,
  2. Baza Hard Base (6ml),
  3. Top Hard Top (6ml),
  4. czerwony lakier Lady Ferrari (6ml),
  5. odtłuszczacz Cleaner (100ml),
  6. płyn do usuwania lakieru hybrydowgo Aceton (100ml),
  7. folie do ściągnięcia lakieru Nail wraps (50 sztuk),
  8. 12 – warstwowe waciki bezpyłowe(250 szt.),
  9. biały blok polerski,
  10. 2 pilniki o gradacji 100/180
  11. oliwka do skórek,
  12. 5 patyczków drewnianych do skórek lub usuwania lakieru hybrydowego

Lampa LED jest bardzo ładna i poręczna o mocy 9W, co w warunkach domowych myślę w zupełności wystarczy. Lampa dostępna jest w dwóch kolorach białym perłowym oraz czarnym. Ja osobiście wybrałam białą. Jedyne do czego mogłabym się przyczepić to jak dla mnie za krótki kabel zasilający. Lampa posiada trzy czasy naświetlania do wyboru. 30, 60 i 90 sekund w zależności jakich lakierów używamy.


Baza jest dość żadka, dlatego najlepiej nabierać jej niewielką ilość na pędzelek i nakładać bardzo ostrożnie bo można niechcący zalać sobie skórki.

Top jest zdecydowanie gęstszy w porównaniu do bazy i nakłada się go nieco ciężej ale już po kilku próbach śmiało można wyrobić w sobie umiejętność nakładania odpowiedniej ilości.


Lakier kolorowy - jeśli chodzi o ten wybór, przyznam szczerze, że w przypadku zestawu startowego kolor mógłby być inny lub kupujący powinien mieć możliwość wyboru dowolnego koloru, bo nie każdemu odpowiada taka czerwień jaka jest w standardzie. Osobiście wolałabym mieć możliwość wyboru.


Odtłuszczacz czyli Cleaner i płyn do usuwania hybryd czyli Aceton zamknięte są w bardzo poręczne buteleczki o pojemności 100ml. Zdecydowanie wystarczą na dobre kilkanaście użyć. Bardzo dużym plusem jest fakt, że Aceton nie śmierdzi jak typowy zmywacz tylko mimo wszystko delikatnie pachnie kwatowo.


Do zestawu dołączone są również bloczek polerski, dwa pilniki o gradacji 100/180 oraz waciki bezpyłkowe w pakiecie 250 sztuk. 


Ostatnim elementem Starter Kit od NeoNail jest oliwka do skórek, która wygląda niezwykle uroczo wraz z tymi wszystkimi maleńkimi kwiatuszkami zatopinymi wewnątrz buteleczki a do tego niesamowicie pachnie. Ja otrzymała oliwkę o zapachu babana, ale ponieważ jestem fanką zapachu frezji i uwielbiam te kwiaty moją kolejną oliwką będzie właśnie ta o zapachu frezji. Wydaje mi się, że oliwki są dołączane przypadkowo bo nie raz wydziałąm na blogach, że dziewczyny otrzymywały inne zapachy.

I tak po krótce prezentuję się cały zesztaw hybrydowy jaki postanowułam sobie kupić. Muszę przyznać, że jak początkowo byłam nastawiona bardzo sceptycznie i pierwsze dwa użycia hybryd nie zachwyciły mnie, tak od kiedy postanowiłam zakładać je sama i poświęcić im nieco wiecej uwagi moja opinia o hybrydach bardzo się zmieniła. 

Jedynym z większych plusów jakie ja osobiście zauważylam była poprawa moich paznokci. Jak wiecie ja od bardzo dawna używałam odżywli Eveline, ale po dłuższym użytkowaniu moje paznokcie chyba tak bardzo się już do niej przyzwyczaiły, że po czasie kompletnie już nie działała.


Moje ostateczne zdanie na temat zestawu i ogólnie hybryd robionych w domowym zaciszu jest jak najbardziej na tak. Myślę, że warto spróbować bo efekty jakie możemy wyczarować są naprawdę ciekawe a jeśli dla Was tak jak i dla mnie zadbane dłonie są ważne tak w życiu prywatnym jak i zawodowym to hybrydy są doskonałym rozwiązaniem.

A Wy jakie zestawy macie w zaciszu własnego domu? Piszcie w komentarzach pod postem.

Ja tymczasem kończe i do następnego...

Dominika

niedziela, 16 października 2016

Paletka Cieni - The Body Shop - Down to Earth

Witam,

Ostatnio baardzo opuściłam się w postach. Dziś postanowiłam podzielić się z Wami moją opinią na temat nowych palet cieni do makijażu.


Jakiś czas temu odwiedzając stacjonarny sklep The Body Shop moją uwagę przykuły nowe palety z serii Down to Earth. Palety dostępne są w 5 różnych zestawieniach kolorystycznych. 01 Gold, 02 Brown, 03 Grey, 04 Plum i 05 Black. Paletki zawierają 4 cienie o bardzo dobrej pigmentacji i kosztują 15 funtów.

Ja wybrałam zestaw kolorystycznie z bardzo uniwersalnymi brązami oraz lekką brzoskwinią co oczywiście podkreśli tęczówkę mojego oka oraz doskonale sprawdzi się do codziennego makijażu.


Jeśli chodzi o samo opakowanie, wykonane jest bardzo solidnie z mocnego plastiku, a paletka dodatkowo wyposażona jest w dość sporych rozmiarów lusterko.

Ciekawym rozwiązaniem jest możliwość wymieniany cieni na inne i dopasowanie ich do indywidualnych preferencji każdej użytkowniczki. Jednak mimo wszystko uważam, że kolorystyka tych paletek jest bardzo dobrze przemyślana i cienie w intywidualnych paletkach bardzo ładnie ze sobą współgrają.

Pigmentacja jest bardzo dobra, można je nakładać na sucho jak również i na mokro co dodatkowo podbija ich trwałość i pigmentacje.


Każdy z cieni ma gramaturę 2.2 g co jak na cień jest całkiem sporo (w porównaniu do cieni Inglot - gramatura 1,8g), a biorąc pod uwagę ich pigmentację, możemy być pewne, że posłużą nam całkiem długi czas. Poniżej możecie zobaczyć jaka jest pigmentacja tych cieni oraz opis i swatche.


Pierwszy z cieni ma nazwę Oregon Sunstone, który ma wykończenie perłowe a jego kolor to bardzo ładny delikatny brzoskwiniowo-łososiowy. Świetnie sprawdzi się do nakładania na całą powiekę ruchomą. Dodatkowo po roztarciu bardzo subtelnie opalizuje na róż czego niestety nie udało mi się 'złapać' na zdjęciu.


Kierując się według wskazówek zegara kolejnym cieniem jest Peru Clay, który jest bardzo ładnym odcieniem kawy z mlekiem w chodnej tonacji. Jest to cień matowy, który znajdzie zastosowanie w każdym makijażu. Doskonale sprawdzi się w załamaniu powieki do budowania cienia.


Trzeci to Idaho Jasper jest to ciemny brąz w neutralnej tonacji o wykończeniu satynowym. Sprwadzi się w w zewnetrzynym kąciku, do przyciemnienia dolnej powieki a nałożony na mokro doskonale sprawdzi się do namalowania kreski.


Ostatnim cieniem jest Sienna Dust. Jest to cień z bardzo maleńkimi drobinkami. Jego kolor jest odcieniem szampańskim ale zdecydowanie w ciemniejszej tonacji. Cień ten można nakładać na środek ruchomej powieki, ale probowalam go nakładac w zewnętrzny kącik i rowniez tam bardzo ładnie się prezentuje.

Podsumowując, paletka jest bardzo dobrze wykonana z wysokiej jakości plastiku, co zdecydowanie widać na pierwszy rzut oka, w opakowaniu nic się nie zacina, nie ma żadnych niedociągnięc. Lusterko przytwierdzone jest bardzo dobrze i jest całkiem spore co również jest dużym plusem.

Same cienie są bardzo dobrej jakości i pigmentacji, przy nakładaniu nie zauważyłam osypywania się czy też pylenia. Co prawda nie mają tej mokrej konsystencji, którą osobiście bardzo lubię, ale to w żaden sposób nie umniejsza ich jakości.


Kolory w każdej z paletek skomponowane są bardzo ładnie i dopełniają się wzajemnie. Z łatwością wykonamy tą paletką makijaż dzienny jak również i makijaż wieczorowy z odrobiną błysku :) 

Zapomniałam nadniemić, że ta paletka będzie idealna do wykonania makijaży ślubnych w brzoskwiniowych tonacjach.

Na pewno pokuszę się jeszcze na kolejne paletki z tej serii i dam Wam znać jak się sprawują.

A Wy słyszałyście może już o tych paletkach, macie ktorąś z nich? Jeśli tak to jak się u Was spardzają? Piszcie w komentarzach pod postem, wszytskie opinie i spostrzeżenia z checia przeczytam.

Tymczasem do następnego...

Dominika

piątek, 3 czerwca 2016

Recenzja: Bodetko Lash

Witam,

Dziś przychodzę do Was z recenzją odżywki, którą zdecydowałam się zakupić i poużywać przez dłuższy czas.


Już od dłuższego czasu nosiłam się z zamiarem zakupu jakiejś dobrej odżywki do rzęs, ale nie bardzo wiedziałam na czym mam się skupić. Na rynku jest całkiem spora oferta odżywek, ale czy na pewno są warte swej ceny i czy spełnią moje oczekiwania? Przejrzałam sporo blogów i rożnych recenzji na Youtube i po dłuższym przemyśleniu zdecydowałam się na Bodetko Lash. Link do sklepu znajdziecie TUTAJ

Wiele słyszałam dobrego o tej odżywce i że pierwsze efekty widać już po mniej więcej miesiącu stosowania. 

Zacznę może od tego dlaczego właściwie zdecydowałam się na jakąkolwiek odżywkę (czy serum jak kto woli). Nie mogę powiedzieć żeby moje rzęsy były rzadkie, krótkie, bo tak nie jest, są ok ale chciałam je lekko wzmocnić, zagęścić. A jeśli do tego udałoby mi się uzyskać efekt dłuższych rzęs to już w ogóle byłabym w niebo wzięta.


Nie chciałam również zagęszczać ich 3 do 1 czy cokolwiek podobnego, bo jakoś to do mnie nie przemawia. Miałabym ciągłe poczucie, że mam doklejone sztuczne i czułabym się nieswojo - po prostu sztucznie. Tym bardziej że przy naturalnych rzęsach zawsze mogę dokleić kępki lub cały pasek, takich na jakie mam w danej chwili ochotę i mogę modelować moje oko jak chce. Sztuczne zagęszczenie nie dałoby mi chyba tej możliwości (jeśli się mylę to mnie poprawcie :) )

Tak czy siak, zdecydowałam się na serum-odżywkę i mój wybór padł na Bodetko Lash. Na stronie producenta kupiłam mniejszą wersję tego produktu, bo nie chciałam wydawać na raz ok 150zl. i nie byłam pewna czy w moim przydatku ten prodkct zadziała i przyniesie mi oczekiwane rezultaty.

Sama transakcja przebiegła bardzo sprawnie i już na drugi dzień produkt został wysłany do mnie. Dodatkowym plusem był fakt, że nie zapłaciłam za przesyłkę - a jak wiecie mieszkam w Wielkiej Brytanii, -wiec śmiało mogę to potraktować jako dodatkowy bonus.

Po tygodniu odżywka była już u mnie w domu. Byłam bardzo podekscytowana i chciałam jak najszybciej zacząć jej używać :) wiec szybko zmyłam makijaż, oczyściłam twarz i zabrałam się do nakładania serum :)

Odżywka przychodzi do nas w kartonowym opakowaniu, które (wg mnie) daje wrażenie, że kupiło się coś bardzo ekskluzywnego.


Producent oferuje nam dwie pojemności odżywki 1.5ml i 3ml. Koszt mniejszej pojemności to 89zl oraz 149zl za 3ml.

Samo serum zamknięte jest w pojemniczku przypominającym kałamarz (takie same pojemniczki mają eyelinery w płynie), a końcówka zakończona jest cieniutkim pędzelkiem, który ułatwia aplikacje.


Poniżej możecie zobaczyć jak wyglądały moje rzęsy przed zaczęciem kuracji. Jak widzicie nie było tragedii ( na pierwszym zdjęciu), ale mimo wszystko chciałam coś "podrasować" :)



Aplikacja jest dziecinnie prosta, jedyne o czym musimy pamiętać to systematyczność oraz to żeby nakładać odżywkę na oczyszczone powieki wzdłuż linii rzęs tuż przy ich nasadzie. Ja osobiście maczam jeszcze pędzelek i dodatkowo przeciągam nim od spodu powieki.

Osobiście nie odczułam żadnego dyskomfortu przy aplikacji, nic mnie nie piekło ani nie uczuliło. 

Czy działa?... według mnie TAK!!! mogę śmiało powiedzieć że już po 5 tygodniach zauważyłam różnice.

Pierwsza faza to było zagęszczenie, bez jakiegoś efektu WOW. Rzęsy stały się mocniejsze i zauważyłam że stopniowo zaczęło pojawiać się bardzo dużo nowych włosków.

Dopiero po upływie mniej więcej 7 tygodni efekt zaczął być coraz bardziej widoczny. Rzęsy zaczęły być ciemniejsze, gęstsze oraz znacznie bardziej wydłużone.

Jedyne co mnie niego denerwuje to to, że na prawej powiece w zewnętrznym kąciku rzęsy jak na razie rosną intensywniej kępkami i są powykręcane w rożne strony, co zdecydowanie utrudnia ich malowanie. Na szczęście czytając opinie innych użytkowniczek ponoć jest to etap przejściowy i później wszystko powinno się wyrównać.

Po 2 miesiącach stosowania jestem bardzo, bardzo zadowolona z efektów i nadal będę używała tej odżywki bo dostaje teraz bardzo dużo pozytywnych komentarzy dotyczących moich rzęs :)

Poniżej możecie zobaczyć jak moje rzęsy wyglądają obecnie po 2 miesiącach stosowania serum Bodetko Lash.



A tak prezentują się w obecnej chwili z tuszem oraz podkręcone zalotką. Mam nadzieję, że widzicie różnicę bo ja zdecydowanie ją widzę i jak już wcześniej wspomniałam bardzo jestem zadowolona z efektów.


Dajcie znać czy miałyście już tą odżywkę i jak się u Was sprawdziła. A może skusiłam Was do zakupu Bodetko?

Serdecznie dziękuje Wam za czas który poświęcacie na odwiedziny mojego bloga i do następnego...

Dominika

sobota, 21 maja 2016

Bourjois - Rouge Edition - Souffle de Velvet

Witam,

Zapewne zdążyłyście się zorientować że od kilku postów przewijają się nowe pomadki Bourjois Rouge Edition - Souffle de Velvet, które bardzo polubiłam.


Dziś w końcu zmobilizowałam się do napisania dla Was recenzji tychże pomadek. Co jest tak innego w tych pomadkach, czy są trwałe i czy warto je kupić, o tym dowiecie się w dalszej części posta.

Jakiś czas temu wspominałam Wam o moich nowych nabytkach (choćby w ulubieńcach marca TUTAJ) i muszę powiedzieć, że już po pierwszym użyciu byłam jak najbardziej na tak i zdanie swoje nadal podtrzymuje. 

Jak to zazwyczaj u mnie bywa, nowości wpadają w moje ręce całkiem nie oczekiwanie, przy nie zobowiązującej przechadzce po drogeriach. I tak też było w tym przypadku. Niespodziewanie moją uwagę przykuły nowości od Bourjois w wydaniu bardziej delikatnym, półtransparentnym czyli Rouge Edition - Souffle de Velvet.


Producent oferuje nam aż 8 odcieni, z czego ja skusiłam się na 3, które wydały mi się najbardziej uniwersalne i pasujące do mnie.

Muszę przyznać, że wszystkie trzy noszą się bardzo komfortowo i nie odczułam żadnego dyskomfortu ani uczucia, że w którymś z wybranych przeze mnie odcieni nie czuje się dobrze.

Pomadki są jak w przypadku swoich poprzedniczek zamknięte w bardzo eleganckie i wygodne opakowania, jedyną różnicą jest wykończenie pojemniczka, które tym razem jest imitacja matowego szkła oraz samo zamykanie tym razem jest koloru nude, a nie jak w przypadku wcześniejszych wersji czarne co w jakimś sensie podkreśla fakt że pomadki są lżejsze w swej formule.




Tym razem producent obiecuje nam, że formuła jest lekka, pół transparentna oraz że posiada substancje nawilżające co sprawi, że nasze usta będą matowe a jednocześnie nawilżone i nie odczujemy żadnego dyskomfortu w noszeniu. 

Czy tak jest? Owszem, formuła jest lżejsza choć i w przypadku standardowych pomadek Bourjois ta formuła jest zbliżona do musu. Jeśli chodzi o trwałość to tutaj muszę powiedzieć, że nie są aż tak trwałe jak poprzedniczki, ale pozostają na ustach przez dłuższy czas. 

Pomadki nie są również typowym matem. Powiedziałabym, że są bardziej satynowe, co przemawia tylko na ich plus, bo według mnie takie lekko transparentne szminki dużo lepiej prezentują się właśnie w wykończeniu satynowym.


Kolory są bardzo intensywne i jak możecie zobaczyć na zdjęciach poniżej dość żywe - zdecydowanie nadające się na okres wiosenny oraz letni. Pozostawiają usta bardzo świeże, muśnięte lekko kolorem co jak dla mnie jest bomba.

Jak już wcześniej wspomniałam wybrałam 3 odcienie z 8 dostępnych. Pierwszym z nich jest 04 Ravie en rose - który jest typowym blado brzoskwiniowym odcieniem, nadający bardzo świeży kolor na ustach. Na pewno nie jest to odcień, który sprawia że usta wydaja się trupie lub (jak można niekiedy zauważyć w przypadku poszczególnych celebrytów) sztucznego koloru.



Kolejny to przepiękny koralowy odcień 03 VIPeach, który na ustach wygląda niesamowicie naturalnie, jedna warstwa delikatnie wklepana, sprawia że nasze usta wyglądają na świeże.


I ostatni z kolorów to 05 Fuchsiamallow - którego nazwa przypomina fuksiowe pianki, i coś w tym jest, ponieważ nałożony na usta daje przepiękny transparentny różany odcień. Bardzo ożywczy i świetnie wyglądający, jeśli ktoś ma ochotę na troszkę koloru na ustach, ale trak naprawdę wdraża się dopiero w tajniki makijażu i nie ma ochoty na przesadne bardzo intensywne kolory :)


Jak już wspomniałam, pomadki są bardzo fajne do noszenia na dzień i dla osób które chciałyby poeksperymentować co nieco z kolorem, ale nie za inwazyjnie jak na początek.


Dajcie znać czy miałyście już te pomadki i jakie są Wasze wrażenia. Czy takie wykończenie i efekt jest czym czego poszukujecie, a może macie własnych ulubieńców, którzy dają podobny efekt?

Piszcie w komentarzach na dole a na pewno przeczytam :)

Tymczasem do następnego...

Dominika

czwartek, 31 marca 2016

Sally Hansen - Miracle Gel

Witam,

Już dawno nie było u mnie na blogu nic związanego z manicure oraz lakierami do paznokci, ale to za sprawa nie najlepszej kondycji moich paznokci ostatnimi czasy. Na szczęście po powrocie do mojej kuracji odzywką z Eveline 8 w 1 kryzys został zażegnany.

Tym razem przychodzę do Was z recenzją i moimi pierwszymi spostrzeżeniami dotyczącymi lakierów Sally Hansen z serii Miracle Gel.


Nigdy Wam tego nie pisałam, ale prawdopodobnie jako jedna z niewielu osób nie jestem fanka manicure hybrydowego. Próbowałam kilka razy i tak jak na jakieś wyjazdy typu urlop to świetne rozwiązanie, tak na co dzień niestety u mnie się nie sprawdza. Zdejmowanie to prawdziwa udręka i zdecydowanie pogorszyło to kondycje moich paznokci :(

Kolejną rzeczą, która przemawia na minus dla hybryd w moim przypadku to fakt że moje paznokcie rosną bardzo szybko i już po tygodniu odrost jest całkiem spory, co w moim mniemaniu jest nie do zaakceptowania :) 

Dlatego rozpoczęłam moje poszukiwania czegoś, co będzie alternatywą dla standardowych lakierów oraz hybryd.


Moją uwagę przykuły lakiery Sally Hansen z serii Miracle Gel, które zauważyłam odwiedzając drogerie Superdrug. Ponieważ jestem kolormaniaczka i wszystko, co kolorowe ( cienie, lakiery do paznokci etc.) przykuwa moją uwagę i tak było w tym przypadku. Nie zmienia to faktu, że zaświeciła mi się lampka w głowie że to jest to jakieś rozwiązanie - tylko trzeba je przetestować.

Producent w swojej ofercie ma aż 47 rożnych kolorów lakieru bazowego oraz Top Coat (mówię tutaj o rynku brytyjskim, w Polsce jest ich ok 12). Co prawda cena nie należy do najtańszych, bo za jeden lakier trzeba zapłacić £9.99, ale pomyślałam, dlaczego by nie spróbować.

Przejdźmy może do konkretów, rozwiązanie jakie proponuje nam Sally Hansen jest o tyle innowatorskie - że przy użyciu tylko dwóch lakierów można uzyskać taki sam efekt jak przy manicure hybrydowym, ale co ważne nie trzeba mieć całej reszty, czyli lampy, acetonu do ich zdejmowania, żadnych cleaner'ów i tym podobnych rzeczy.

Jedyne co musimy mieć to lakier bazowy, który de facto jest lakierem kolorowym oraz top coat który zamknięty w czarnej buteleczce ma mieć takie samo działanie jak hybryda. Ponadto Top Coat zawiera substancje, która zespaja się (tworzy siatkę) ze swego rodzaju związkami obecnymi w lakierach, dzięki czemu nie ma potrzeby wysuszania manicure za pomocą światła LED/UV - wystarczy jedynie naturalne światło dzienne. Ciekawe, prawda?


A jak to wszystko się ma do rzeczywistości? 

Długo stałam przy szafie Sally Hansen i zastanawiałam się który kolor wybrać, wybór był ciężki, ale w końcu zdecydowałam się na piękny odcień nude 120 Bare Dare.

Lakier jest całkiem nieźle kryjący, ale trzeba nieco wprawy żeby go dobrze nałożyć, bo nie umiejętnie nałożony potrafi pozostawić smugi i nie wygląda to zbyt korzystnie. Ale pomijając ten fakt, lakier sam w sobie jest bardzo ładny. Co możecie zobaczyć na zdjęciu poniżej.


Jedyny minus jaki znalazłam generalnie w aplikacji to fakt, że trzeba bardzo długo czekać aż całkowicie zaschnie. Co nie jest zbyt zachęcające. 

Lakier nawierzchniowy ma dość gęstą konsystencje, wiec jak już wcześniej wspomniałam nałożenie wymaga chwili skupienia i precyzji. Top Coat tworzy całkiem grubą warstwę co stwarza poczucie ze paznokcie wydają się grubsze i mocniejsze, co zdecydowanie przemawia na korzyść.

Pędzelek jest dość gruby, co bardzo ułatwia aplikacje, a lakier prezentuje się bardzo korzystnie i faktycznie tworzy żelowy efekt.


Kilka słów o trwałości lakierów, bo na pewno tego jesteście bardzo ciekawe. W moim przypadku nie mogę powiedzieć żeby lakiery się nie trzymały na paznokciach, bo tak nie jest i jak zazwyczaj nakładam moje ulubione Essie, które wytrzymują ze mną ok tygodnia tak jest też i w tym przypadku.

Jak dla mnie ok, a ponieważ moje paznokcie rosną dość szybko i już po tygodniu odrost jest na tyle widoczny, że muszę zmyć, ale wiem, że gdybym przytrzymała lakier nieco dłużej trzymałby się tak samo dobrze jak na początku. Zdecydowanym plusem jest również to, że top coat nałożony na krawędzie paznokci, chroni je przed ścieraniem się kolorowego lakieru, oraz przed czynnikami zewnętrznymi, które mogą powodować rozdwajanie się paznokci.

Co prawda z czasem warstwa wierzchnia zaczyna nieco matowieć i nie jest już tak błyszcząca jak na początku, ale tak dzieje się z większością lakierów jakie miałam okazje nosić.


Chciałam Wam również wspomnieć o nieco dziwnym zjawisku jakie zauważyłam mniej więcej po 4-5 dniach noszenia lakieru. Na powierzchni topu zaczęły pojawiać się niewielkie pęknięcia tworzące marmurowy efekt ( przy tak jasnym kolorze wygląda to bardzo nieatrakcyjnie ), co mnie osobiście wcale się nie podoba i nie wiem czy jest to efekt tego, że nałożyłam za dużo czy też jest to efekt uboczny samego top'a.

Sama nie wiem co mam na ten temat myśleć, zdecydowanie będę jeszcze testować top aby mieć 100% pewność i zapewne w niedługim czasie dam Wam znać.

Dajcie znać czy używałyście już tych lakierów, czy tez nie. Jakie są wasze opinie, a może jesteście miłośniczkami hybryd.

Czekam na wasze komentarze i do następnego...

Dominika 

środa, 9 grudnia 2015

Pigmenty INGLOT część 2

Witam,

Od jakiegoś czasu zauważyłam na blogu spore zainteresowanie pigmentami Inglot jakie posiadam. Długo zabierałam się do tego postu i ciągle coś mi wyskakiwało, a ponieważ dzięki uprzejmości mojej dobrej koleżanki na dniach przyszły do mnie najnowsze pigmenty Inglot z serii STAR DUST i jako, że siedzę w domu uziemiona przez piekielną grypę postanowiłam w końcu zabrać się do rzeczy i napisać kolejnego posta o nota bene genialnych pigmentach w/w marki.


Dziś pokaże Wam 5 najnowszych, 3 z nich są z całkiem nowej gamy kolorystycznej serii Star Dust, natomiast 2 są uzupełnieniem wcześniejszej.

Swatche oraz opisy innych moich pigmentów możecie znaleźć TUTAJ, TUTAJ i TUTAJ więc jeśli jesteście zainteresowane to zapraszam do szybkiej lektury :)

Nie będę się już rozpisywać co do jakości, trwałości bo to wszystko jest zawarte we wcześniejszych postach. Dziś w dużej mierze to swatche oraz szybciutki opis.



Na pierwszy plan pójdą te które są najnowsze :)


Pigment nr 118 - jest to bardzo jasny waniliowy odcień po roztarciu pozostawiający niesamowitą połyskującą taflę. Świetnie będzie wyglądał w wewnętrznym kąciku oka jak również na środku powieki nadając blasku niejednemu wieczornemu makijażowi.


Pigment nr 119 - jest beżem o delikatnym różowym połysku, również ładnie będzie wyglądać do bardziej dziennych makijaży użyty na środek powieki i lekko roztarty.


Pigment nr 120 - to przepiękna ciemna śliwka opalizująca na fiolet oraz błękit. Jest to jeden z tych pigmentów, które odpowiadają swoją strukturą cieniom kameleonom. Jak widzicie na zdjęciu w pojemniczku jest to ciemna śliwka, ale pod światło potrafi dać złudzenie brązu ( ciężko opisać )


Pigment nr 112 - to piękny lawendowy kolor opalizujący na fiolet i delikatny róż. To jeden z pigmentów, które pochodzą z pierwszej serii Star Dust i jako jedyny jest bardzo drobno zmielony, reszta pigmentów to zdecydowanie pigmenty kruszone. Makijaż z jego użyciem możecie zobaczyć TUTAJ


Pigment nr 113 - to piękny niebieski odcień, który jak w zasadzie wszystkie pigmenty Inglot jest wielowymiarowy i opalizujący na fiolet. Jest bardzo podobny do pigmentu z serii Mamma Mia ale ten ma inną konsystencję i jest mniej brokatowy niż ten z serii Mamma Mia.



To już wszystkie moje pigmenty, które ostatnio zakupiłam. Dajcie znać czy macie już któryś z ostatniej kolekcji. Czy macie swój ulubiony po który sięgacie najczęściej?

Dziękuje Wam za Wasz czas i do następnego.

Dominika


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...