niedziela, 22 lutego 2015

Essie - Winter Collection 2014

Witam,

Ostatnio naszła mnie faza na lakiery do paznokci. Będąc w Boots'ie oczywiście nie byłabym sobą gdybym nie zajrzała do szafy Essie.


Na najwyższej półce zaprezentowana była ostatnia kolekcja Essie - Winter 2014.

Przyznam Wam szczerze, że nie mogłam przejść obojętnie, kolory które są w tej kolekcji zdecydowanie trafiły w mój gust. Kolorów jest 6, a ja skusiłam się już na trzy.



Ponieważ zaczynałam nowa pracę, postanowiłam kupić coś na moje pazurki i wybór padł na piękny brudno różowy kolor o nazwie Bump Up The Pumps.


Jest to lakier kremowy ( jak większość z tej kolekcji ) o bardzo dobrym kryciu - już jedna warstwa wystarczy aby bardzo ładnie pokryć całą płytkę paznokcia nie pozostawiając prześwitów.


Pędzelek klasyczny płaski z tych szerokich, które są w wersji europejskiej. Urzekł mnie kolor i tak ładnie prezentował się na paznokciach.

Nie upłynęło jednak wiele czasu jak wróciłam do szafy Essie i dokupiłam dwa kolejne lakiery, również ze wspomnianej wcześniej kolekcji.

Tym razem mój wybór padł na piękny ciemno malinowy kolor zabawnej nazwie Jump In My Jumpsuit oraz Back In The Limo, który jest delikatną pastelową brzoskwinią nota bene bardzo zbliżoną do innego lakieru Essie Crewed Interest ( recenzja TUTAJ ).


Różnica między tymi dwoma lakierami jest taka, że Back In The Limo nakłada się nieco łatwiej, choć nadal trzeba nałożyć 3 warstwy aby uzyskać efekt pełnego krycia.


Płaski pędzelek na pewno ułatwi aplikację, choć czasem trzeba uważać aby mimo wszystko nie narobić sobie smug.

Jeśli chodzi o Jump In My Jumpsiut - tutaj sytuacja przestawia się zupełnie inaczej. Jest to jeden z tych lakierów Essie, których krycie jest bardzo dobre. Zaskakujące jest tylko to, że lakier zupełnie inaczej prezentuje się na płytce paznokcia niż w buteleczce.


Początkowo myślałam, że jest to głęboki kolor maliny, natomiast nałożony na paznokcie wygląda bardziej jak czerwone wino.


Oczywiście nie zmienia to faktu, że jest piękny, klasyczny i pasuje naprawdę na wiele okazji.

Jest ciemniejszy niż Watermelon, którego recenzje znajdziecie TUTAJ ale utrzymany w bardzo zbliżonej tonacji.




Mam jeszcze chętkę na jeden, a mianowicie Double Breasted Jacket, tylko zastanawiam się kiedy ja to wszystko zużyje i czy aby nie mam za wiele podobnych kolorów? 

Tym dylematem natury "chęć posiadania" kończę dzisiejszy post i do następnego...

Dominika

środa, 18 lutego 2015

Recenzja: Benefit Roller Lash Maskara

Witam,

Po kolejnej dłuższej nieobecności przychodzie do Was z recenzją ostatniej z nowości firmy Benefit, a mianowicie nowej masakry Roller Lash.


Chciałam podzielić się z Wami moimi spostrzeżeniami i powiedzieć czy warta jest swoich pieniędzy czy też nie.

Według producenta maskara ma unosić i w seksowny sposób rozdzielać rzęsy. Kosmetyk ma być innowacyjny, wszystko dzięki szczoteczce, która ma specjalnie opatentowane "haczyki". Tusz ma trafić do sprzedaży już w marcu i będzie kosztował ( bagatela ) 125zł, natomiast w Wielkiej Brytanii widziałam go za  £19,50.

Czy tak jest w rzeczywistości, czy jest aż tak innowacyjny jak obiecuje producent? Jeśli chcecie poznać moją opinię czytajcie dalej.

Ja swoją Roller Lash mam w formie mini maskary o pojemności 3 gram. W Wielkiej Brytanii dostępna jest z marcowym magazynem Elle. Koszt to £4, dlatego myślę że warto kupić magazyn, choćby nawet po to aby ją wypróbować.



Szczoteczkę ma silikonowa z "włoskami" po jednej stronie dłuższymi a po drugiej krótszymi. Jest również nieco wygięta co teoretycznie powinno nam pomóc wywinąć rzęsy i nadać im efekt podkręcenia - sprawić aby oko było bardziej otwarte.



Czy tak jest w rzeczywistości? Hm... przyznam Wam szczerze, że ja nie zauważyłam jakiejś spektakularnej różnicy.

W/g mnie masakra cudów nie zdziałała a podobny efekt, jak nie lepszy uzyskałam masakrą Maybelline One by One. Gdybym miała wydać £19,50 to dwa razy zastanowiłabym się zanim bym to zrobiła.


Tusz, co prawda nie uczyła i nie osypuje się. Nie pozostawia również odbitych śladów na górnej czy dolnej powiece co na pewno jest dużym plusem. 

Na rzęsach pozostaje przez cały dzień i jak już wcześniej wspomniałam nie osypuje się, równie dobrze się zmywa przy użyciu płynu micelarnego. Testowałam go delikatnie pocierając powiekę waz z rzęsami i nawet przy takim teście tusz pozostawała na swoim miejscu.

Poniżej chciałam Wam pokazać jaki jest rezultat przed i po nałożeniu tuszu Benefit, a także porównać go z moim ulubionym tuszem firmy Maybelline One by One.

Rzęsy przed nałożeniem jakiegokolwiek tuszu

Rzęsy po nałożeniu maskary Benefit - Roller Lash

Rzęsy po nałożeniu maskary Maybelline - One by One 

Jak widzicie, różnicy zbytniej nie ma. Powiedziałabym, że Roller Lash nieco bardziej skleił moje rzęsy tuż przy wewnętrznym kąciku, a nakładałam go dokładnie tak samo jak One by One. Powiem tak... ja nie widzę sensu przepłacania za coś co nie robi Bóg wie jakiego spektakularnego efektu. Oczywiście to wszystko jest bardzo indywidualną sprawą, ale na mnie maskara nie zrobiła wielkiego WOW.

Fajnie było przetestować, coś co jest z wyższej półki, ale to tyle.



Mam nadzieję, że post okazał się przydatny i jeśli ktoś miał dylemat czy kupić czy też nie - to rozwiałam jego wątpliwości.

Piszcie w komentarzach, czy miałyście już ta maskarę i jak się u Was spisywała. Byłyście zadowolone czy też tak jak u mnie większego szału nie było.

Tymczasem do następnego...

Dominika

niedziela, 8 lutego 2015

Makijaż - Carnival

Witam, 

Dziś przychodzę do Was z bardzo szybciutkim postem. Chciałam Wam pokazać mój ostatni makijaż jaki malowałam i wysłałam na konkurs u Maxineczki i sklepu inetrnetowego Let's Beauty.


To mieszanka złota, fioletu przechodzącego w czerń ( a w zasadzie bardzo ciemny matowy fiolet ) z podwójną kreską. Całość okraszona delikatnym srebrnym pyłkiem z Sugarpill. Dół powieki to turkus i fiolet wzbogacony brokatem ( turkusowym, fioletem opalizującym na granat oraz właśnie granatem )



Jak Wam się podoba? Dajcie znać w komentarzach pod postem. W tygodniu postaram się uzupełnić fotkę kosmetyków których użyłam. Dziś to naprawdę baardzo szybciutki post, żebyście nie pomyślały, że Was zaniedbuję.



Oto lista czego użyłam

  • Podkład Revlon Colorstay - Buff
  • Kolektor Lasting Perfection Collection 2000 - 1 Fair
  • Żelowy Eyeliner - Maybelline Lasting Drama - 01 Black
  • Pomada do brwi - Anastasia Beverly Hills - Dipbrow Pomada - Dark Brown
  • Sypki cień Sugarpill - Tiara
  • Brokaty: turkusowy, fiolet opalizujący na niebieski, granatowy
  • Cień KOBO - 210
  • Cienie Makeup Geek - Gold Digger, Mermaid
  • Cień Inglot 390
  • Cień MAC Shadowy Lady
  • Cienie w kremie Maybelline Color Tattoo - Timeless Black i Turquoise Forever
  • Rzęsy Ardell - Demi Wispies
  • Tusz Maybelline - One by One
  • Róż Makeup Geek - Smitten
  • Rozświetlacz The Balm - Mary Lou Manizer
  • Puder po konturowania HD Inglot - 502

Tymczasem do następnego...

Dominika

niedziela, 1 lutego 2015

Pigmenty INGLOT

Witam,

Po tygodniowej przerwie wracam do Was z kolejnym postem z serii recenzje lub jak wolicie co jeszcze jest w moim kuferku.


Tym razem pokaże Wam moją niewielką kolekcję sypkich cieni ( pigmentów ) firmy Inglot. Jak już zapewne zdążyłyście się zorientować jestem fanką tej firmy i mam do niej sentyment, a że ich pigmenty są godne uwagi, postanowiłam się podzielić z Wami tymi jakie posiadam, może skuszę Was do zakupu któregoś z nich :)

Moja skromna kolekcja tych cudeniek jest równa 6 różnych kolorów. W większości są to pigmenty kruszone, czyli te które mają większe drobiny i trzeba je nieco rozkruszyć aby wyglądały zjawiskowo, a tak właśnie wyglądają. 


Jeden słoiczek to 2g produktu w cenie ok 30zł ( poprawcie mnie jeśli się mylę ) i przyznam szczerze, że jest tego całkiem sporo. Wiem, że inne firmy mają większą gramaturę, ale i tego nie jest mało.


Na pierwszy ogień idzie pigment który mam najdłużej. To pigment nr 59, jest to bardzo drobno zmielony biały pyłek, który opalizuje na niebiesko. Pięknie wygląda w wewnętrznym kąciku jako akcent. Jest bardzo delikatny i dobrze roztarty pozostawia jedynie poświatę, która mieni się na niebiesko. Makijaż z jego użyciem możecie zobaczyć TUTAJ


Kolejny to pigment nr 24. To jeden z tych które są pigmentami kruszonymi - piękny miedziany kolor, który po roztarciu cudnie się mieni tworząc taflę koloru. Jest niesamowicie intensywny więc nie trzeba wiele aby pięknie mienił się na powiece. Makijaż z użyciem tego pigmentu oraz kolejnego możecie zobaczyć TUTAJ


Pigment nr 37 to zdecydowane stare złoto, jest to również pigment kruszony. Bardzo ładnie wygląda na powiece połączony z nr 24. W sztucznym świetle mienią się nieziemsko i potrafią sprawić, że makijaż ma to coś :)


Kolejny to przepiękny fioletowo-różowo-złoty pigment nr 22. Ten również jest kruszony ( zresztą jak większość jakie posiadam ). Super wygląda w kompozycji z fioletem i pomarańczem. Propozycja makijażu z użyciem tego pigmentu znajdziecie TUTAJ


Pigment 82 zapewne jest już znany każdej z Was. Mam go również ja. Jest to ciężki do określenia kolor, to swego rodzaju kameleon. Mieszanka złota, miedzi opalizującej na różowo. Niesamowicie wygląda w połączeniu z niebieską tęczówką.


Pigment nr 86 jest bardzo zbliżony do nr 82 tylko nieco bardziej różowy, bardziej intensywny. Niesamowicie wygląda w sztucznym świetle, mieni się złoto różowo, choć ten róż jest nieco ciemniejszy niż w przypadku nr 82.


Makijaż z użyciem pigmentów 82 i 86 znajdziecie TUTAJ

Ogólnie pigmenty są naprawdę bardzo dobrej jakości i zapewniam, że jak tylko nadarzy mi się okazja kupna innych kolorów na pewno to zrobię.



A czy Wy macie już pigmenty Inglot? Czy są kolory które polecacie, dajcie znać w komentarzach bo z chęcią oblookam :)

Na dziś to wszystko, do zobaczenia...

Dominika
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...